Recenzja : Nanny Foss - Leonidy






Dzień dobry ! Zostałam uziemiona w domu pod kocem. Choroba niestety dopadła i mnie, ale to nie o tym w dzisiejszym poście.Miałam ostatnio dość sporo czasu na nadrobienie tytułów, które mnie interesują, więc powoli stosik na mojej półce maleje. Po przeczytaniu książek Pani Anety Jadowskiej, pora sięgnąć po zagraniczne tytuły. Dzisiaj mam dla was recenzje pierwszego tomu serii Spektrum.Zapraszam do dalszej części tego posta.






Tytuł : Leonidy
Tytuł serii :Pierwszy tom serii Spektrum
Autor : Nanna Foss
Wydawnictwo : Driada
Oprawa : Twarda
Liczba stron : 550 str.
Ocena : 8/10
Premiera : 29.11.2017





"Nie jest się słabym, jeśli się samemu ustanawia reguły. Gdy się zna odpowiedzi, ale samemu decyduje, kiedy je wypowiedzieć. Nie jest się słabym, gdy się człowiek kontroluje."                                                                   




"Spektrum. Leonidy" jest pierwszym tomem z sześciu autorstwa duńskiej pisarki Nanny Foss.Zagranicą została ona bardzo ciepło przyjęta przez czytelników, więc książka przywędrowała też do nas.Trzeba przyznać wydawnictwu, że okładka robi naprawdę duże wrażenie.Z pewnością wiecie już dość sporo na ten temat, jeśli obserwujecie bookstagramy.To właśnie tam było ostatnio o niej najgłośniej.Co się dziwić ? Okładka zdecydowanie przyciąga nasz wzrok, a do tego możemy dostać ją w twardej oprawie - idealne dla okładkowych srok.Dobra, nagadałam się o oprawie wizualnej powieści, ale przejdźmy do tego, co czeka na nas w środku.


Wszystko zaczyna się całkiem zwyczajnie. Główną bohaterką jest piętnastoletnia Emi, która nie jest z pewnością typem szkolnej gwiazdeczki. Do grona swoich przyjaciół może zaliczyć Albana oraz jego młodszego brata Linusa. Dziewczyna jest raczej typem nerda. Woli swój czas spędzać z chłopakami na graniu w gry komputorowe lub rysowaniu. Jej życie jest dość zwyczajne, jednak wszystko się zmienia, gdy nasza grupka spotyka dziwną kobietę. Czemu dziwną ? Wygląda ona na obłąkaną, przeraża naszych bohaterów. Ponadto ciągle mówi o jakiejś zagładzie, która ich czeka, ale przede wszystkim to z ICH powodu ma nastąpić. Brzmi dość przerażająco ? Pasmo takich wydarzeń ciągnie się za Emi. Pewnej nocy śni jej się chłopak o turkusowych oczach, którego maluje. Następnego dnia ów chłopak pojawia się w drzwiach jej klasy wraz ze swoją siostrą - Pi.



Grupa nastolatków, których z pozoru nic nie łączy. Jeden incydent połączy ich nierozerwalną więzią na zawsze...





Wreszcie przyszedł moment na wyrażenie tego, co myślę o tej książce ! Nawet nie wiecie, ile czekałam na to, żeby się tym z wami podzielić.Sama nie wiem od czego najlepiej zacząć. Może od samej fabuły, która jest jak dla mnie w punkt.Przede wszystkim widać, że autorka ma pomysł na tę serię, co jest jak najbardziej na plus.Bardzo podoba mi się cały zamysł tej serii - chodzi mi o to, że dla każdego z naszej "Super grupki" będzie przeznaczony jeden tom. Może nie tyle, co cały tom będzie poświecony tylko jednemu bohaterowi a reszta won. Tylko każdy będzie mógł być narratorem tej historii, co jest ciekawym pomysłem.Książka z pewnością na początku może przerazić swoim rozmiarem - nic strasznego. Czyta się ją jak najbardziej przyjemnie, a strony same chcą przesuwać się dalej.Jeśli chodzi o bohaterów to są oni całkiem okej. Może w tym tomie nie dowiedzieliśmy się za dużo o głównej bohaterce, ale myślę, że na to przyjdzie jeszcze pora. W końcu autorka ma aż sześć tomów na to, żeby każdy bohater miał swoje tzw. 5 minut.Noa - to typowy bad boy w wersji piętnastoletniej. Brzmi to troszeczkę zabawnie, dlatego nie określiłabym go w ten sposób. Według mnie zbuntowany nastolatek pasuje zdecydowanie lepiej.Jak już użyłam sformułowanie typowo amerykańskiego, to chce zaznaczyć, że trochę denerwowało mnie używanie "Fuck!" w każdej złej/wkurzającej dla bohaterów sytuacji.Mógłbyć to fajny element, ale autorka wykorzystała go za dużo razy.Jest jeszcze jeden element tej książki, który bardzo mi się podobał - bohaterowie zyskują ponadnaturalne umiejętności, ale nie są od razu wielkimi magikami. O co chodzi ? Chodzi o to, że często, gdy sięgam po jakąś fantastykę młodzieżową spotykam się z tym, że bohaterowie dowiadują się, w którymś momencie swojego życia, że są obdarzeni jakimiś umiejętnościami. Niby dobry pomysł, ale jeśli ktoś całe życie był ciapą, nagle dostaje super moc i bez żadnego problemu się nią posługuje... trochę mi to już nie pasuje, ale na szczęście Nanny Foss znalazła odpowiednie wyważenie tego i bohaterowie nie są od razu Superhero, a zaczynają obcować z nowymi zdolnościami, niektórzy boją się tego, czym zostali obdarowani przez los.Taka wersja o wiele bardziej do mnie przemawia.



Chciałabym powiedzieć o tej książce tyle, że jest ona naprawdę fajnym początkiem serii dla młodzieży. Dlaczego dla młodzieży ? Wydaję mi się, że właśnie do nich ona najbardziej trafi. Będzie to dla nich fajny sposób na spędzenie czasu nie tylko nad komputerem, a w świecie, w którym magia czasem może trochę namieszać. Połączenie normalnego świata z science fiction.Uważam, że jest ona warta poznania.Mam nadzieję, że podzielicie się ze mną swoimi opiniami w komentarzu.


Za egzemplarz recenzencki dziękuje:





Pozdrawiam cieplutko i życzę zaczytanego dnia,
Martyna


























Komentarze

  1. Po Twojej recenzji ciesze się, że mam "Spektrum" na półce. Oby tylko czas pozwolił jak najszybciej się z nią zapoznać :)

    Karolina-comebook

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz